Wtorek, 23 września 2025 r. 
REKLAMA

Chemikaliowce były sukcesem Stoczni Szczecińskiej

Data publikacji: 18 września 2025 r. 11:35
Ostatnia aktualizacja: 18 września 2025 r. 11:35
Chemikaliowce były sukcesem Stoczni Szczecińskiej
Model chemikaliowca „Bow Sun” trafił do Morskiego Centrum Nauki. Fot. Elżbieta KUBOWSKA  

W sierpniu br. w Morskim Centrum Nauki w Szczecinie odsłonięto model chemikaliowca typu B 588 – „Bow Sun”, który następnie trafił na Wystawę Stałą MCN. Seria tych statków została zbudowana w Stoczni Szczecińskiej Nowa. Wydarzenie było okazją do przypomnienia historii szczecińskich chemikaliowców i ludzi, którzy je zaprojektowali. W spotkaniu uczestniczyli: Radosław Kowalczyk, prezes Stoczni Szczecińskiej „Wulkan” oraz Grzegorz Huszcz, pełnomocnik zarządu tej spółki. Moderatorką była Hanna Hanć.

– Model ten do tej pory stał w sali konferencyjnej Stoczni Szczecińskiej „Wulkan” – poinformował na wstępie Paweł Bartoszewski, p.o. dyrektor MCN. – Został nam użyczony bezterminowo po to, by kilkaset par oczu dziennie mogło go podziwiać.

Model w gablocie odsłonił Grzegorz Huszcz.

– Jak popatrzymy na tego typu statek, to widać ogrom myśli technicznej i zaangażowania, czyli to, co Stocznia Szczecińska robiła przez lata – zauważyła Hanna Hanć. – Za każdym tego typu przedsięwzięciem stali ludzie, wizja, pasja, umiejętności, jakaś taka siła, żeby robić rzeczy niezwykłe.

Grzegorz Huszcz, sam związany ze Stocznią Szczecińską od 1978 roku, przypomniał tych ludzi i historię szczecińskich chemikaliowców, która się zaczęła na początku lat 70. ub. wieku.

Stępkę pod pierwszy chemikaliowiec typu B 76 „Bow Fortune” położono 22 lutego 1974 roku, choć kontrakt na budowę serii 12 statków dla norweskich firm: Odfjell i Westfal-Larsen podpisano w lutym 1972 roku. Rok wcześniej szef stoczniowego biura projektowego, a zarazem główny projektant chemikaliowców, nieżyjący już Jerzy Piskorz-Nałęcki pojechał do siedziby armatora do Bergen, aby omówić szczegóły kontraktu. Projekt bardzo skomplikowanej i nowatorskiej jednostki powstał w Szczecinie, w stoczniowym biurze projektowym.

W tym momencie Stocznia Szczecińska znalazła się w prestiżowym gronie firm, mogących realizować kontrakty na najbardziej specjalistyczne statki.

„Bow Fortune” w roku 1975 znalazł się na pierwszym miejscu listy najciekawszych statków zbudowanych na świecie, opublikowanej przez branżowy amerykański miesięcznik „Marine Engineering/Log”. Ostatni z tej serii statek, „Bow Sea”, stocznia przekazała armatorowi 30 grudnia 1977 roku.

– Były to statki, które różniły się technicznie od tych typu B 588 – mówił G. Huszcz. – Były mniejsze, a ich serce, czyli część ładunkowa była zbudowana z tzw. blach platerowanych.

Przypomniał, że prawą ręką Jerzego Piskorz-Nałęckiego był inż. Krzysztof Kapuścik.

– Pierwsza seria została zbudowana z dużym sukcesem komercyjnym i technicznym – dodał. – Wtedy, w latach 70., potrzeby technologiczne, wymagana kultura pracy przy tego typu konstrukcji właściwie wystrzeliła Stocznię Szczecińską na wyższą orbitę techniczną, jeżeli chodzi o funkcjonowanie. Pojawiły się nowe technologie, nowe inwestycje. Wtedy po raz pierwszy w stoczni zainstalowano urządzenie plazmowe do cięcia blach – było ono też pierwszym w Polsce. Zamawiający, czyli norweski armator Odfjell był właściwie monopolistą na rynku przewozu tego typu ładunków, czyli bardzo agresywnych chemikaliów. To pokazywało docenienie i zauważenie przede wszystkim jakości stoczniowego biura projektowego. Do dzisiaj twierdzę, że najważniejszym ogniwem w historii Stoczni Szczecińskiej było silne biuro projektowe.

Jak podkreślił Grzegorz Huszcz, lata 80. były nieciekawe dla gospodarki, w tym branży stoczniowej. Przełom nastąpił w latach 90., stocznia została najpierw skomercjalizowana, potem stopniowo prywatyzowana, by stać się spółką, w której Skarb Państwa miał poniżej 10 proc.

– Został zbudowany dosyć złożony holding wzorowany na koreańskich czebolach – przypomniał. – Stocznia stała się 4. na świecie i 1. w Europie pod względem wolumenu sprzedaży i potencjału. Naszym szlagierem w tamtym czasie były serie kontenerowców. Nauczyliśmy się je budować tzw. technologią potokową, co powodowało, że potrafiliśmy zbudować i zdać armatorowi 21-23 statki w roku. W tamtym czasie przez stoczniowe maszyny do palenia przechodziło 140 tys. ton stali rocznie. To jest okres, w którym stocznia zmodernizowała ośrodki pochylniowe: Odra i Wulkan. Mamy dzisiaj dwie ogromne suwnice z całą infrastrukturą do tego przystosowaną. Zarząd podjął decyzję o budowie dużych, wielkości panamaksów, zbiornikowców do przewozu produktów ropopochodnych. Były to bardzo skomplikowane statki. Budowaliśmy je dla całego koncernu Shell. Bardzo dużo tego typu statków zbudowaliśmy dla Unicornu, armatora z Republiki Południowej Afryki. Następnie znowu podpisaliśmy kontrakt z Odfjellem na budowę serii ośmiu chemikaliowców. Pierwszy został przekazany armatorowi w 2003 roku, już nie przez Stocznię Szczecińską Porta Holding, tylko przez Stocznię Szczecińską Nowa. Ten chemikaliowiec to jest inna bajka, jeśli chodzi o technologię. Cała część ładunkowa została zbudowana ze stali duplex. Znowu stocznia musiała dostosować technologię, organizację, wykwalifikować spawaczy, żeby uzyskali odpowiednie kompetencje do realizacji tego typu przedsięwzięcia. Uważam, że chemikaliowce to był ogromny sukces techniczny i technologiczny stoczni, stoczniowców, naszego biura projektowego, a nawet stróża na bramie, który kierował ruchem pojazdów.

Głównym projektantem serii chemikaliowców o symbolu B 588 był wspomniany wcześniej Krzysztof Kapuścik.

– Zachowano ciągłość myśli technicznej, ambicji i wizji – dodał G. Huszcz. – To projektant, który do dzisiaj ma uznanie w branży okrętowej w Europie i na świecie, podobnie jak inny projektant, ojciec całej serii kontenerowców – Marek Nowak. Chemikaliowce B 588 z powodzeniem pływają jeszcze po całym świecie. Zawijają do portów Stanów Zjednoczonych, gdzie są strasznie rygorystyczne przepisy, jeżeli chodzi o ochronę środowiska i warunki bezpieczeństwa. Te statki do dzisiaj pływają i zarabiają ciężkie pieniądze armatorowi.

Dlaczego Odfjell wybrał Stocznię Szczecińską? Według G. Huszcza, zdecydowały kontakty osobiste projektantów z szefem tej firmy i wiedza armatora o tym, co sobą reprezentują. Podobnie było z zarządem holdingu.

– Osobiste kontakty panów Andrzeja Żarnocha czy Krzysztofa Piotrowskiego dawały rezultaty – zaznaczył Grzegorz Huszcz. – Jak te nazwiska zniknęły, to stocznia przestała w ogóle być zauważalna na świecie.

Obecna na spotkaniu publicystka morska Krystyna Pohl przypomniała, że na wszystkich chemikaliowcach Odfjella w pomieszczeniach są prace plastyczne wykonane przez dzieci. Tak też było w przypadku statków zbudowanych dla tego armatora w Szczecinie. Znalazły się na nich prace dzieci ze szczecińskich i podszczecińskich szkół i przedszkoli. Armator przeznaczał też spore kwoty dla placówek, których wychowankowie wykonywali te prace.

Chemikaliowce powstawały w Szczecinie do 2007 roku. Ostatnim z serii zapoczątkowanej przez „Bow Sun” był „Bow Saga”. Jednostki B 588 przystosowane były do transportu chemikaliów, kwasów, melasy, olejów roślinnych oraz produktów rafinacji ropy naftowej w 34 zbiornikach, znajdujących się w kadłubie i sześciu cylindrycznych umieszczonych na pokładzie.

Warto zaznaczyć, że „Bow Sun” został w 2003 roku uhonorowany przez brytyjskie Królewskie Stowarzyszenie Projektantów Okrętowych (Royal Institution of Naval Architects) tytułem „Significant Ship”. Statki z tej serii należą do największych chemikaliowców ze zbiornikami ze stali nierdzewnej na świecie pod względem nośności (blisko 50 tys. ton). ©℗

Elżbieta KUBOWSKA

REKLAMA
REKLAMA
Nie zalogowany - bez możliwości komentowania
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA