O tym, że żeńskie nazwy godności i stanowisk przeżywają renesans, nie ma nawet co mówić. Dyrektorka, redaktorka, prezeska, profesorka, prezydentka, rektorka, pilotka, inżynierka, ministra, językoznawczyni, przywódczyni, naukowczyni, marszałkini, wójtka, starostka zaczęły funkcjonować w polszczyźnie na równych prawach z nazwami męskimi. Pojawiają się i w języku potocznym, i w oficjalnym, i w urzędowym.
Wydawałoby się, że już się z nimi oswoiliśmy, bo rozumiemy, że ich obecność jest efektem społecznej aktywności kobiet i potrzebą językowej równowagi. Potrzebni są nam zarówno pan i pani, sąsiad i sąsiadka, aktor i aktorka, jak i prezydent i prezydentka, marszałek i marszałkini, wójt i wójtka. Nie warto też dworować sobie z podwójnych znaczeń takich nazw jak inżynierka, muzyczka czy premierka, skoro akceptujemy wieloznaczność określeń Polka/polka, Finka/finka, Węgierka/węgierka itp.
A jednak wciąż wiele osób reaguje emocjonalnie na formy żeńskie, mówiąc, że są śmieszne albo lekceważące, że są efektem feministycznej inwazji, że feministki na siłę wprowadzają je do języka. I że nazwy żeńskie są jakąś „nowomową”. Taka opinia pojawiła się pod zamieszczonym na Facebooku wpisem Miejskiej Biblioteki Publicznej w Szczecinie, informującym, że kolejną gościnią będzie pisarka Sylwia Trojanowska. Forma gościni nie spodobała się jednak internautce, która skomentowała to takimi słowy: „Gościni... Biblioteka powinna dbać o język polski a nie stosować nowomowę. W tej sytuacji mężczyzna jest gościńcem. Ewentualnie może być gością... Instytucja kultury. Pfff…”.
Cóż odpowiedzieć pani, która obnaża swoją niewiedzę, publikując taką emocjonalną wypowiedź? Po pierwsze, że żeńska forma gościni jest w naszym języku od bardzo dawna, znajdziemy ja na przykład w „Słowniku języka polskiego”, tzw. warszawskim, wydanym w 1900 roku. Jest ona notowana obok żeńskiej formy gościa, a zilustrowana cytatami z literatury XVI- i XVII-wiecznej. Nie są więc nazwy gościa i gościni wymysłem współczesnych feministek, tylko nazwą historyczną obrazującą symetryczność form męskich i żeńskich. Formy gościa używała też Eliza Orzeszkowa, co notuje „Słownik języka polskiego” pod red. W. Doroszewskiego. Współcześnie ją po prostu odkurzyliśmy i stosujemy według potrzeb. Można jej używać, ale przymusu nie ma, bo męska forma gość obejmuje zasięgiem obie płcie.
Po drugie, zarówno gościni, gościa, jak i gościniec wywodzą się od wyrazu gość. Gościniec zbudowany jest za pomocą formantu –iniec, jak sierociniec. Słowniki nie notują słowa gościniec jako nazwy osobowej. A po trzecie, nowomowa to język władzy i kontrolowanych przez nią mediów w państwie totalitarnym, więc nazywanie tym określeniem potrzeb komunikacyjnych współczesnych Polaków jest co najmniej niefortunne.
Pragnienie językowego uwidoczniania obecności kobiet w życiu publicznym jest wyrazem społecznego postępu i demokratyzacji. Jeśli feminatywy kogoś rażą, niech ich nie używa, ale niech nie potępia. Polszczyzna jest tak bogata, że zawsze mamy jakiś wybór.
Ewa Kołodziejek