Jeszcze na dobre nie zaczęłam pisać, a już myślę o dyskusji, jaką ten felieton wywoła. Sam tytuł wzburzy niejednego miłośnika polszczyzny, niezauważającego ścisłych związków między językiem a życiem i tego, że wszystko, co dzieje się w świecie, odzwierciedla się w języku. Ale od początku.
Odezwał się ponownie Pan Tomek, który niedawno zainspirował mnie do opisana żeńskich nazwisk. Tym razem gwałtownie zareagował na podpis pod zdjęciem umieszczonym w artykule „Wysokich Obcasów”: „Maria Siemionow, polska chirurżka i naukowczyni, która wraz z zespołem przeprowadziła pierwszą na świecie operację przeszczepu twarzy”. „Chirurżka – pisze pan Tomek – ośmiesza tych, którzy jej używają i lansują takie terminy. Jeśli kobieta chirurg chce być chirurżką, to ja się jej nie poddam i na stole operacyjnym się nie położę”. Aha, więc pani chirurg budzi zaufanie pana Tomka, ale chirurżka już nie, bo jest śmieszna i na pewno słaba, choćby cieszyła się światową sławą, tak jak Maria Siemionow. Nie, nie, chirurżce pan Tomek się nie podda! Naukowczyni też mu się nie podoba.
Czy przypadkiem takie rozumowanie nie jest przejawem myślenia magicznego? Jeśli utożsamiamy nazwę z określanym nią obiektem, to już tylko krok do utrwalenia stereotypu, że męskie jest lepsze niż żeńskie. Że naukowiec tak, a naukowczyni nie, choć zaraz obok stoją w słowniku strzelczyni i krawczyni wywiedzione od wyrazów strzelec i krawiec (zakończonych na –ec, tak jak naukowiec). Przyznaję, że strzelczyni i krawczyni to formy rzadko używane, ale istnieją, są odnotowane! Znacznie częściej używana jest mistrzyni, która chyba nikogo nie dziwi, po co więc dziwić się naukowczyni? Znamienne, że mój korespondent nie ma nic przeciwko formie kierowczyni, o której pisze, że „wydaje się formą nie tylko poprawną, ale też zgrabną, miłą dla ucha”. Słusznie! Utworzona od nazwy kierowca forma kierowczyni jest zbudowana tak samo jak niekwestionowane przecież żeńskie nazwy: znawczyni, sprawczyni, sprzedawczyni, wychowawczyni mające swoje ugruntowane miejsce w polszczyźnie.
O co więc chodzi z tytułowymi nazwami? W gruncie rzeczy chodzi o nasz konserwatyzm językowy, o to, że przyzwyczajeni jesteśmy do nazw mężczyzn, a na określenia kobiet reagujemy buntem. Że żeńskie nazwy traktujemy ideologicznie, jako przejaw negatywnie ocenianego feminizmu. Tymczasem brak tych nazw w języku zafałszowuje obraz świata, czyni kobiety niewidzialnymi. A przecież ich aktywność społeczna i zawodowa jest faktem, dlaczego więc odmawiamy im prawa do własnych określeń? Dlaczego z radością witamy neologizmy odnoszące się do innych sfer życia, choćby biletomat, parawaning, słitfocia, a protestujemy przeciwko filozofce, prezydentce czy chirurżce?
Wiem, że chirurżka jest kłopotliwa, bo bardziej różni się od słowa chirurg niż naukowczyni od naukowiec albo prezydentka od prezydent. No i jest trudna do wymowy. Ale jeśli komuś ta nazwa jest potrzebna, to po co ją wyśmiewać? Zbudowana jest od podstawy zakończonej na -g, tak jak Norweżka od Norweg. Czy kogoś Norweżka śmieszy?
Ewa Kołodziejek