Co jakiś czas do Rady Języka Polskiego i poradni językowych docierają prośby o uproszczenie zasad polskiej pisowni. Jednym osobom przeszkadzają dwuznaki „rz”, „ch”, innym „ogonki, kreseczki i kropeczki”, czyli znaki diakrytyczne, odróżniające literę „ę” od „e”, „ł” od „l”, „ż” od „z”, „ó” od „o”.
Jeden z takich listów elektronicznych okrężną drogą dotarł także do mnie. Jego autorka pisze tak: „Może udałoby się uprościć polski alfabet? Zamiast podwójnych h/ch, ż/rz wprowadzić jedną formę (tą krótszą)? Znam wielu obcokrajowców którzy chcą się naszego języka nauczyć, ale jest on dla nich zbyt skomplikowany. Osobiscie uwazam, ze tez dla nas tego typu elementy jezyka sa niepotrzebne i tylko utrudniaja nauke. Nie przekladaja sie tez na mowe mowiona. Wszedzie idziemy do przodu, unowoczesniamy, ulatwiamy procesy, a jezyk pozostawiany jest od lat z tymi archaizmami. Wiem, ze te zmiany bylyby milo przyjete przez mlodych, starszych i tych dla ktorych jest to drugi jezyk”.
Celowo przytaczam fragment listu w oryginale, żebyśmy sobie uzmysłowili, jak trudny, mało zrozumiały i irytujący byłby tekst pozbawiony znaków diakrytycznych. Co prawda autorka przeprosiła za błędy, tłumacząc się, że pisze „w telefonie”, ale przeprosiny nie zostały przyjęte. Wysyłanie do kogokolwiek tak niechlujnie napisanego tekstu bez względu na to, gdzie i na czym się pisze, jest znakiem lekceważenia odbiorcy (e-mail był wysłany do ministerstwa!). Dbałość o „ogonki” jest wyrazem szacunku i do adresata, i do języka ojczystego.
Wróćmy jednak do propozycji autorki, czyli pomysłu odrzucenia dwuznaków odpowiadających jednaj głosce. Skąd się te dwuznaki wzięły? Z konieczności dostosowania łacińskiego alfabetu do dźwięków polskiej wymowy: znaków łacińskich było mniej, a polskich dźwięków więcej. Nie zawsze działo się to konsekwentnie, z czego dziś nie zdajemy sobie sprawy i w gruncie rzeczy nie ma to dla nas, współczesnych, większego znaczenia. Wspomnę tylko, że dzisiejsze tak samo brzmiące głoski „ó” i „u”, „ż” i „rz”, „ch” i „h” niegdyś miały zróżnicowaną wymowę. Jeszcze pamiętam różnicę między dźwięczną głoską „h” a bezdźwięczną „ch” w wymowie mojej Mamy, urodzonej w Wilnie.
Załóżmy jednak, że kodyfikatorzy normy ortograficznej spełniliby życzenie korespondentki. Mielibyśmy wtedy w tekstach słowa: „żeka”, „kożyść”, „hodnik”, „hłud”. Czy dla wszystkich byłoby jasne, że chodzi o rzekę, korzyść, chodnik, chłód? Takie „uproszczenie” wprowadziłoby olbrzymi chaos (a nawet „haos”!). Literatura, słowniki, przestałyby być wzorem pisowni, gdyż wydane przed ową „reformą”, zawierałyby same błędy!
Czy jednak polska ortografia jest rzeczywiście tak trudna? Dziś bez większych kłopotów czytamy i rozumiemy teksty Jana Kochanowskiego czy Ignacego Krasickiego, odległe od nas o całe wieki! A Polacy dość szybko przyswajają reguły użycia znaków uzasadnionych historycznie: u, ó, rz, ż, ch, h, zwłaszcza że w razie wątpliwości mogą łatwo sprawdzić pisownię konkretnego wyrazu w słownikach.
A że cudzoziemcom trudno? No cóż…
Ewa Kołodziejek