Determinacja IPN w kwestii zmian nazw niemiłych aktualnej władzy sprawia, że w narodzie znów ożywa spór o tradycję i historię. Oczywiście z dnia na dzień nowa nazwa nic wokół nie zmieni, poza adresami wielu mieszkańców. Ludzie ogólnie nie lubią zmian niedających realnych korzyści.
Nieprzypadkowe są jednak nazwy nadane w 1945 roku na Ziemiach Odzyskanych. Nie „tak zwanych”, jak sugerują prusofile, lecz rzeczywiście po wiekach przywróconych Polsce. Nieuniknionym politycznym haraczem złożonym zdobywcy – Rosji Sowieckiej były do 1956 roku place Stalina i Rokossowskiego, do 1989 – plac Dzierżyńskiego i kilka nazwisk poślednich aktywistów. Natomiast niemal cała reszta nazw ukazuje chwalebne karty historii Polski, poczet wielkich Polaków, w tym nawet wodzów zdobywających Smoleńsk i Moskwę…
Niestety, młodzi i nadgorliwi historycy chcieliby wymazać z dziejów najmniejszy ślad po PRL, wyrzucić 45 lat na śmietnik niepamięci nawet nazwy i wydarzenia ważne dla Polski, ale nie w guście aktualnych władz.
Trzeba mieć doprawdy przyciasny horyzont, by eliminować znane daty historyczne – ważne dla Polski i Szczecina. Faceci z IPN chcą się czym prędzej pozbyć „Obrońców Stalingradu” – nazwy przywołującej przełomową bitwę w dziejach świata. Gdyby zwyciężyły tam hitlerowskie Niemcy, być może żadna Polska na mapie dziś by już nie istniała. Poprawiacze historii chcą też wymazać z mapy Szczecina datę 9 maja – przez 45 lat celebrowaną jako koniec wojny. Wręcz osłupia próba wykreślania z pejzażu miasta ul. 26 Kwietnia – upamiętniającej dzień zdobycia niemieckiego Stettina przez Armię Czerwoną, aby – przekazać go Polsce! Ściślej, tym rzeszom Polaków, których ta sama sowiecka armia we wrześniu w 1939 roku, w sojuszu z Hitlerem, pozbawiła Kresów Wschodnich. Rodzinne strony nasi dziadkowie wspominali z żalem, ale po okropnościach wojny większość z nich trzeźwo oceniając sytuację, mając w pamięci wrogość Ukraińców, Litwinów i niechęć Białorusinów, uznała przesunięcie granic za korzystne dla Polski. Dziś tego już nie widać?!
Komisja magistracka ostatnio mocno przetrzebiła ukryty w pustym muzeum poczet Honorowych Obywateli Szczecina. Jednym ciągiem wykreśliła Bolesława Bieruta, Edwarda Osóbkę-Morawskiego i Władysława Gomułkę. Nie doceniła zasług Gomułki dla Szczecina jako ministra ziem zachodnich w latach 1945-1948, a potem jego przełomowej roli w październiku 1956, gdy czołgi sowieckie parły na stolicę. Warto też przypomnieć, iż ten nieuleczalny komunista w 1970 roku zawarł najkorzystniejszy w dziejach traktat Polski z RFN. Tymczasem tragiczny Grudzień wyreżyserowano w Moskwie przy udziale jego następców – beneficjentów krwawych protestów. Z pocztu Honorowych, obok niejednoznacznych postaci Rokossowskiego i Chruszczowa, wykreślono automatycznie żołnierzy walczących o Szczecin dla Polski: gen. Pawła Batowa i Władymira Dżangdżawę.
Żenują próby „dekomunizacji” ulic: Młodzieży Polskiej i Samopomocy Chłopskiej. Młodym czynownikom IPN, niczym rekrutom lub Sierzputowskiemu z „Pięknych Dwudziestoletnich” Marka Hłaski, wszystko „się kojarzy” ze Związkiem Sowieckim.
W historycznym 1945 roku nazewnictwem w mieście dyrygował znakomity onomasta ks. Kozierowski. Niestety, później to zadanie przejęli ludzie nijacy. To oni, lizusi każdej władzy, kroją nam na ulicach historię – jak widać – do dziś.
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.