Raczkujący w zawodzie absolwenci medycyny rozpoczęli strajk, żądając w ciągu trzech lat podwyżki do wysokości dwóch średnich krajowych oraz wzrostu środków na lecznictwo do 6,8 proc. budżetu. Owi tzw. rezydenci – szczęściarze – gdyż jako stażyści mogą w ramach pracy zdobywać specjalizację – zagrozili, że w przeciwnym razie wyemigrują z Polski. Słysząc to jedna z posłanek, rzuciła odruchowo: no to jedźcie!
Znamienne, że PiS natychmiast parlamentarzystkę zgromił, potwierdzając tym samym, że szeregowi w tej drużynie się nie liczą. Tymczasem posłanka była głosem oburzonego ludu.
Każdy młody człowiek ma duże potrzeby, w końcu to początek samodzielnego życia, więc chciałby zarabiać nie gorzej niż jego rówieśnicy w Europie. Gdy słyszy sączące się z ekranów i głośników mediów publicznych, że finanse mają się świetnie, a rząd planuje podwyżki dla różnych grup, trudno się dziwić, że zazdroszcząc nielichych dochodów starszym już „wyspecjalizowanym” kolegom, urządzają protest…
Niejeden zapyta, dlaczego medycy wybrali akurat strajk głodowy?
Zwykle taki protest był w Polsce stosowany w walce o cele wyższe, patriotyczne, humanitarne, w każdym razie niematerialne.
Dziś w każdym kraju UE każdy, nawet lekarz i pielęgniarka, pełniący wszak służbę – ma prawo do strajku, również ci nieopierzeni. I może żądać, ile mu się zamarzy. Może też wyjechać za granicę, dokąd chce.
Otóż kiedyś, w tzw. komunie, absolwenci studiów refundowanych (przez państwowe zakłady pracy) zobowiązani byli pierwszych pięć lat odpracować w wyznaczonej fabryce lub instytucji. Jeśli zaś chcieli wyjechać po studiach za granicę, musieli zwrócić koszt nauki. To reguła praktyczna i sensowna. Stosowana np. na Węgrzech. Studia lekarskie są najdroższe, a wedle statystyk, lekarzy mamy o jedną trzecią mniej niż kraje zachodnie. To efekt również tego, że w ostatnim ćwierćwieczu średnio 20 proc. każdego rocznika wykształconych w kraju lekarzy wyjeżdżało za granicę, gdzie pracują, zwykle w charakterze sanitariuszy, pielęgniarzy, a przy większym szczęściu – ratowników.
Zatem do słów posłanki „no to jedźcie”, dodałbym – ale zwróćcie koszt studiów!
Ta zasada powinna się jak najprędzej znaleźć w nowej ustawie o wyższych uczelniach. Być może warto ująć ją w osobnej szybkiej ustawie. Natomiast przy obecnej organizacji lecznictwa wszelkie zwiększanie środków, bez gruntownej reformy opieki zdrowotnej, byłoby marnotrawstwem.
I w tej sprawie minister Radziwiłł, który zapowiada radykalną reformę, niechaj nie pęka.
A zmienić trzeba naprawdę wiele. Wszak na szczeblu lekarzy tzw. rodzinnych mamy do czynienia z zaniedbaniem badań profilaktycznych, czyli tego, co stanowi podstawę coraz wyższego poziomu lecznictwa w krajach Zachodu. Tam pacjent jest zobowiązany do regularnych badań i od tego zależy, czy zachowa ubezpieczenie… U nas lekarz kierujący pacjenta na diagnostykę, czyni to kosztem własnych dochodów. Na rehabilitację pourazową czeka się u nas średnio rok.
Skoro uczestnicy „rezydenckiej” głodówki stawiają żądania nierealne – zaporowe i nie chcą rozmawiać z rządem, to ich celem jest destrukcja państwa, pretekst do kolejnego buntu opozycji. Mam nadzieję, że i ten spali na panewce.
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.