Wzbieranie fali protestów „w obronie demokracji”, w których rej wodzą beneficjenci rządów ostatniego ćwierćwiecza, to znak, że tzw. dobra zmiana nie odpuszcza. Po zjednaniu najbiedniejszych nowy rząd szykuje się do największego z ustrojowych przedsięwzięć – reformy sądownictwa.
Sądy to społecznie najważniejszy bastion układu władzy ukonstytuowanego przy Okrągłym Stole, w czasach PRL w znacznym stopniu upartyjnione, wbrew oczekiwaniom prof. Strzembosza nigdy niezweryfikowane. Od 1989 roku ich gremia decyzyjne są absolutnie autonomiczne, nieprzeniknione dla środowisk spoza własnego kręgu. Można rzec, jedyny segment trójpodziału władzy kompletnie uniezależniony od nominalnego suwerena Rzeczypospolitej, czyli tzw. ludu.
Dla zachowania nienaruszalności struktur władz sądowniczych preferuje się w zawodzie sędziowskim – wymagającym akurat dużej samodzielności i odwagi w podejmowaniu decyzji – osoby mało asertywne, łatwe do ręcznego sterowania przez szefów. A jeśli już prześlizgnął się do zawodu ktoś o silniejszej osobowości, mający własne zdanie i umiejący go bronić, rządzący sanhedryn za każdy gest sprzeciwu pacyfikował go pod byle pretekstem wyrokami sądów dyscyplinarnych. Stąd zjawisko ucieczki najzdolniejszych mężczyzn do innych, rzeczywiście samodzielnych zawodów prawniczych. Tymczasem ujawnione przypadki korupcji czy malwersacji w sędziowskim światku traktowane były przez te same sądy dyscyplinarne łagodniej, że nie wspomnę o bezkarności tych, którzy wydawali ostentacyjnie stronnicze, niesprawiedliwe wyroki (po skierowaniu do Strasburga państwo musiało płacić wysokie odszkodowania).
Akceptacja status quo daje dziś sędziemu spokój, dobrze płatną posadę, a na starość „stan spoczynku”. A już gremium prezesów to niemal siódme niebo. Jakże trafnie jedna z pań z wysoko postawionych sędzin określiła swe środowisko mianem „szczególnej kasty”.
Na zew rozpaczy tego gremium do ulicznych demonstracji rusza dziś cała sfera związana z poprzednim obozem władzy i jej zwolennikami. Dla nich bowiem ewentualny sukces muszkieterów min. Ziobry, którzy chcą sądownictwo uzależnić od obywateli, zaprząc wolną dotąd od społecznej kontroli kastę w służbę publiczną, to katastrofa, upadek gmachu budowanego od 1944 roku.
Wierzę w dobre intencje min. Ziobry, który chce niewątpliwie uzdrowić sądy i sprawić, by trafnie i sprawnie rozstrzygały sprawy ludzi. Ma też zamiar dowartościować szeregowych sędziów. Natomiast jako prokurator z zawodu chyba jednak zanadto ufa czysto represyjnej instytucji sądów dyscyplinarnych, na razie jedynie pacyfikujących szeregowych sędziów w interesie prezesów. Mam nadzieję, że reforma głęboko przeorze sądowe zastoiny i nie będzie polegać na zastąpieniu ich kacyków naszymi kacykami… Trzymam kciuki za Zbigniewa Ziobrę.
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.