Gdy usłyszałem, że radni miejscy Szczecina chcą nadać imię zamordowanego w styczniu tego roku prezydenta Gdańska jednemu z miejsc w naszym mieście, pomyślałem, że to tylko propozycja. Fala protestów w Internecie sugerowała, że społeczny odzew ów pomysł ugasi.
I oto tydzień temu czytam w „Kurierze”, iż miejsce, zajmowane nie tak dawno przez pomnik Wdzięczności, głosami tutejszych radnych otrzymało nazwę: plac prezydenta Pawła Adamowicza. Oniemiałem…
Nie dość, że ów prezydent nie miał ze Szczecinem nic wspólnego, nie dość, że był postacią kontrowersyjną, nieprzejrzystą, że śledztwo na temat jego działań wciąż się toczy, to nasi wybrańcy już zdążyli dać mu zaszczytne miejsce na mapie miasta… Czy tylko dlatego, że był ważnym aktywistą partii, do której należy większość tutejszych radnych?!
Dziś nie całkiem kryształowej postaci wybrańcy współczesnych szczecinian ochoczo dedykują najważniejsze w mieście miejsce, które w 1946 roku harcerze (głównie z akowskich Szarych Szeregów) uczestniczący w zlocie „Trzymamy straż nad Odrą” wybrali na pomnik Żołnierza Polskiego.
Ich zamysł komunistyczne władze przekształciły w pomnik Wdzięczności dedykowany tym, którzy Szczecin dla Polski zdobyli, płacąc za to własną krwią – żołnierzom Armii Czerwonej oraz I Armii Wojska Polskiego.
Kiedy rok temu nadgorliwcy z IPN wymusili przeniesienie monumentu z głównego placu miasta na cmentarz, zadumałem się nad brakiem wyobraźni ludzi, którzy potępiają w czambuł nie tylko żołnierzy Armii Czerwonej, ale też I Armii Wojska Polskiego, nazywając bandytami tysiące młodych Polaków z Kresów poległych w bojach o Wał Pomorski, forsujących Odrę i zdobywających Berlin! Pomnik można było, nie kalecząc prawdy historycznej, zmodyfikować i pozostawić w centrum polskiego miasta na najdalszej zachodniej rubieży. Dziś, niestety, wiatr z Gdańska przywiał nam patrona trudnego do akceptacji.
Moi belfrzy, wielu z przedwojenną maturą, leżą już na Ku Słońcu, a moi rówieśnicy, którzy przeżyli lekcję historii, właśnie odchodzą, zadumani płytkością myślenia, krótkowzrocznością i zwykłym nieuctwem klasy decydentów. Jak bowiem inaczej usprawiedliwić sympatię dla opcji podważającej polską rację stanu. ©℗
PS Miejsce nazwane przez Prusaków Placem Defilad pomyślane zostało jako obiekt czci dla świeżo utworzonej II Rzeszy Niemieckiej z cesarzem Wilhelmem I na czele. I to jego pomnik konny tę szczególną cześć symbolizował (jako jedyny, odlany z metalu, przetrwał do końca wojny).
Słowianie, wracając po 8 wiekach na swe prastare dziedzictwo, docenili znaczenie miejsca. Wielotysięczna rzesza harcerzy witających owacyjnie wicepremiera Mikołajczyka postawiła tu polski znak. Radni go zlekceważyli. ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.