Gdy rozum śpi, budzą się demony – taki przekaz pozostawił nam Francisco Goya – żyjący na przełomie wieków XVIII i XIX – w jednej z najburzliwszych epok w dziejach Europy. Podobno najbardziej nie znosimy tych, którzy nas przed czymś bezskutecznie ostrzegali, od czegoś odwodzili, no i życie przyznało im rację. I jak ognia boimy się z ich strony tryumfalnego: a nie mówiłem?
Jeszcze w pierwszej połowie roku, po dwóch wielkich falach najazdu imigrantów na Europę, Niemcy ustami swych przywódców z uporem podtrzymywali zaproszenie dla tysięcy uchodźców z Azji i Afryki – jak się niebawem okazało, z zamiarem uszczęśliwienia większością z nich uboższych krajów sąsiedzkich, traktowanych jako unijna podkolonia. Węgry Orbana oraz nowy polski rząd, a potem cała grupa wyszehradzka sprzeciwiły się temu, wywołując zgorszenie euroelit.
Już dwa lata temu tyleż bogaci, co nieczuli Australijczycy stanowczo, przy użyciu salw ostrzegawczych odparli od swych brzegów inwazję łodzi wypełnionych azjatyckaimi przybyszami. Komunikat był prosty: pomoc medyczną, żywność i wodę damy i wracajcie do siebie!
W podobny sposób, zdecydowanie i dyskretnie odprawili płynące ku ich wybrzeżom flotylle emigrantów z Afryki Hiszpanie i Portugalczycy. Natomiast Grecy i Włosi wciąż zmagają się z najazdem przybyszów z południa, głównie młodzieży z Czarnego Lądu, żądnej nie tylko europejskich dobrodziejstw socjalnych, ale także europejskich rozrywek.
Niemcy, jak to im się nieraz zdarzało, dość późno zorientowali się, że nie ma na co czekać…Umowa UE z Turcją, przewidująca odesłanie części imigrantów w zamian za zniesienie wiz dla obywateli tureckich, okazała się trudna w realizacji. Zatem kilka dni temu tygodnik „Welt am Sonntag” przedstawił świeżo narodzony w sferach rządowych projekt przetransportowania nielegalnych imigrantów do Tunezji i Egiptu, jedynych krajów arabskich, które uporały się z dżihadystami. Jeszcze kilka lat temu imigranci z głębi Afryki ciągnęli do Libii, oazy dobrobytu utrzymywanej żelazną ręką dyktatora Kadafiego, dziś zrujnowanego kraju ogarniętego krwawą wojną domową, czyli „Wiosną arabską” rozpętaną przez USA, Francję, a także Włochy, oczywiście w imię demokracji…
Najazd ludów obcych kultur i towarzyszący mu demon terroryzmu sprawia, że „Stara Unia” powoli się budzi. Kto wie, czy nie za późno. A inspiracją dla niemal wykastrowanych z woli obrony własnej tożsamości społeczeństw sytego Zachodu stały się dwa przeznaczone do roli unijnych pariasów kraje postkomunistyczne – średnia Polska i małe Węgry, które miały skwapliwie korzystać z każdej okazji, aby siedzieć cicho.
Na zachodzie – głównie we Francji i Holandii – latami tłumiony przez polityczną poprawność konserwatyzm odradza się w postaci radykalnych ruchów narodowych. Niedawno ludność Wielkiej Brytanii na przekór elitom wybrała „Brexit”. Jak widać, po epoce powszechnej unifikacji wahadło dziejów odbija w stronę narodowych odrębności, różnorodności.
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.