Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą… Z pewną dozą gorzkiej ironii gratuluję wytrwałym mieszkańcom bez mała 70-tysięcznego Stargardu zwycięskiej walki o uwolnienie się od przymiotnika „szczeciński”. Przed laty Stargard o to nie zabiegał, idea wyzwolenia dojrzała w ostatnim dwudziestoleciu. Co się stało?
Niedawno rządowi specjaliści opracowujący plany rozwoju zaliczyli Szczecin do kategorii miast średnich, ergo nie pierwszorzędnych. Gród Gryfa wymieniony został obok Torunia, Bydgoszczy, Rzeszowa, Lublina, ale też… Kielc, Radomia, Gorzowa, Zielonej Góry, Opola. Ścisłego kryterium kwalifikacji nie podano, lecz z opisu programu dla owych aglomeracji bije troska o gospodarcze ożywienie zapóźnionych stref. Dla owych średnich – więc drugorzędnych miast – program rządowy przewiduje wsparcie finansowe w budowie centrów tzw. outsoursingowych (mnie się to kojarzy ze sprzątaniem, cateringiem itp., a więc żaden cymes).
Jakkolwiek by było, intencja władz nad wyraz słuszna, wręcz szlachetna, ale szczeciniaka z dużym stażem mogła zaboleć szczera i niestety trafna ocena aktualnej kondycji miasta. Najwyraźniej ekspertów nowej ekipy nie zwiodły kosztowne atrapy, np. nowe superdrogie filharmonie w Szczecinie i Gorzowie, a tym bardziej obsesyjnie wciskane w sieć miejskiego ruchu ścieżki rowerowe czy też instalacje w stylu „Frygi”.
I pomyśleć – za komuny Szczecin był w czołówce aktywności na każdym polu: najniższa średnia wieku mieszkańców (rekordowy przyrost naturalny), największy port Bałtyku, najszersze okno na świat i – obok Gdańska – najdynamiczniejsze (i najbardziej zbuntowane) z polskich miast. To były atuty!
Ta trzeźwa ocena, choć nieco bolesna, może zadziałać jak ożywczy bodziec. Poprzednia władza głosiła, że największym atutem Szczecina nie jest duża stocznia, ale bliskość Berlina – prawdziwej stolicy UE. Jeśli obecnemu rządowi, wbrew kalkulacjom Niemiec, uda się wskrzesić przemysł okrętowy, szczeciński olbrzym obudzi się i powróci do „czołówki”.
Stargardzianie, pomni średniowiecznej rywalizacji obu miast (Stargard był ważnym portem na Inie!) zakończonej wygraną Szczecina, dobrze wyczuli osłabienie sąsiada i wybili się na niepodległość. I niech się cieszą, nic nie jest dane na zawsze…
Przed laty w akademiku na Grochowie przedstawiono mi kolegę, szczecinianina, który opowiadał, jakim to jest kozakiem, cinkciarzem, kibicem Pogoni. Gdy dowiedział się, że i ja tam mieszkam, szybko się ulotnił. I odtąd mnie unikał. Naprawdę mieszkał w Stargardzie… Gdy koledzy to odkryli, upierał się, że Stargard to portowa dzielnica Szczecina. Wówczas okrutni kumple pokazali mu mapę…
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.