We wrześniu prezydent Ukrainy Petro Poroszenko podpisał ustawę oświatową ustanawiającą, że jedynym językiem wykładowym w całym szkolnictwie kraju jest ukraiński. Nowy akt znosi więc możliwość nauczania w szkołach mniejszości narodowych w ich ojczystych językach.
O podjętej jeszcze w grudniu ubiegłego roku przez ukraiński parlament tak radykalnej ustawie alarmowały rząd polski środowiska kresowe, apelując o jej powstrzymanie w drodze dyplomatycznej. Bez skutku.
Krótko mówiąc, my wspomagamy Ukrainę w jej trudnej walce o przetrwanie (że o bez mała dwumilionowej emigracji ukraińskiej w naszym kraju nie wspomnę), a oni w zamian, nie dość że stawiają pomniki oprawcom Polaków, to na dodatek idą w ślady pruskich zaborców.
Przeciw nowej ustawie ostro zaprotestowały Węgry, zaskarżając dyskryminującą mniejszości prawo w ONZ oraz OBWE, a dołączyły do nich Rumunia, Grecja i Bułgaria. Warto przypomnieć, że tereny Ukrainy zamieszkuje 409 tys. Rumunów, 156 tys. Węgrów, 150 tys. Bułgarów, 77 tys. Greków, że o wielomilionowej mniejszości rosyjskiej nie wspomnę. Natomiast prawdziwej liczby Polaków żyjących dziś na Ukrainie nie znamy. Wedle spisu z 2001 roku było ich 144 tysiące, choć inne dane określają ich liczbę na 900 tys., a nawet 2 miliony i więcej.
W czasach ZSRR wszystkie grupy narodowościowe uzyskały prawo do prowadzenia szkól z własnym językiem nauczania. W niepodległej Ukrainie, która uznała ludobójców z OUN-UPA za narodowych bohaterów, właśnie je tracą. Należało zatem oczekiwać, że protest polskiego rządu przeciw ograniczeniom w nauce ojczystego języka w kraju sąsiada będzie co najmniej równie mocny jak węgierski…
Zadziwia więc cisza panująca w polskim MSZ, w Ministerstwie Edukacji i Pałacu Prezydenckim. Wszak niedawno jeszcze nasz prezydent uraczył Polonię amerykańską pięknymi deklaracjami, jak to zamierza dbać o rozwijanie więzi z rodakami na obczyźnie… Widać, w Ameryce o te więzi dbać łatwo, natomiast znacznie trudniej za sąsiedzką miedzą w podobno zaprzyjaźnionej i sojuszniczej Ukrainie. Niedawno jeszcze nasi rządzący starali się wpłynąć na politykę władz na Litwie, gdzie uczniom polskich szkół średnich odebrano prawo do zdawania matury po polsku. To dobrze, że z maleńką Litwą rozmawialiśmy dyskretnie, nie podkreślając… przewagi wzrostu. Szkoda, że nieskutecznie.
Władze Ukrainy wiedzą więc, że USA – prawdziwy gwarant naszego bezpieczeństwa – po prostu oczekują od Polaków wspierania Kijowa w obliczu rosyjskiego zagrożenia i wyciszania wzajemnych sporów. Na forum światowym tylko Amerykanie pochwalili oświatową ustawę Poroszenki, bo wymierzona jest przeciw rosyjskiej mniejszości… Taka krótkowzroczność bywa samobójcza. Niedostrzeganie zła, zagłaskiwanie bestii szowinizmu nie wróży nic dobrego. Przypomnę, że pretekstem do zbrojnej secesji Donbasu była pierwsza ustawa majdanowego parlamentu – ustanowienie ukraińskiego jedynym urzędowym językiem kraju, zresztą wkrótce potem wycofana. W państwie, w którym co najmniej połowę obywateli stanowią mniejszości narodowe (niemal 30 proc. to Rosjanie) lansowanie radykalnego nacjonalizmu to recepta na katastrofę.
Skoro zatem w imię sojuszu zagrożonych przez Rosję rezygnujemy z dbania o naszych rodaków na Ukrainie, którym coraz trudniej będzie wytrwać w polskości, to przynajmniej dajmy każdemu z nich szansę na osiedlenie się w Polsce.
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.