Niedziela, 24 sierpnia 2025 r. 
REKLAMA

Wystarczy nie szkodzić...

Data publikacji: 2020-10-26 11:49
Ostatnia aktualizacja: 2020-10-30 09:51

Codziennie na falach radia i TV słyszymy nieustanną wyliczankę „pandemiczną”: ilu przybyło zakażonych, ilu na kwarantannie, ilu zmarło na COVID-19 (w tym ilu miało poważne choroby, jak rak czy cukrzyca), a potem – jako nutkę optymizmu – ilu ozdrowiało.

Najwięcej obaw, wręcz paniki, w pierwszych miesiącach po ogłoszeniu stanu pandemii budziła szeroko kolportowana wieść, że nosiciele wirusa SARS-CoV-2 wywołującego COVID-19 zakażają, zanim jeszcze u nich samych pojawią się objawy choroby (WHO potem temu zaprzeczyło). Nieco później dodano, że od 80 do 90 proc. zainfekowanych nigdy na COVID-19 nie zapada… Należałoby się raczej dziwić, że robi się coraz więcej badań testowych nacelowanych na wykrycie podstępnego wirusa u ludzi… zdrowych, niezdradzających żadnych objawów choroby. Ta gorliwość jest sowicie nagradzana. I lada dzień zapewne uzyska status bezkarności.

Testów wciąż przybywa, a ustalana na podstawie takiego kryterium liczba „zakażonych” rośnie. Rzecz w tym, iż w tym samym komunikacie, w którymś z kolejnych zdań owi „zakażeni” określani są już mianem „chorych”, tyle że „bezobjawowo”. Ta swoista poetyka urzędników informujących o pandemii mogła śmieszyć tylko przez chwilę, natomiast rygory narzucone ludności wielu krajów świata okazują się po ponad pół roku tyleż uciążliwe, co nieskuteczne…

Jesteśmy świadkami osobliwego przełomu w medycynie. Dotąd choroby diagnozowano po objawach. Teraz stworzono w skali świata precedens druzgocący tę zasadę. Tu bowiem decyduje test PCR, urządzenie do replikowania materiału genetycznego, którego pomysłodawca Kary Mullis (biochemik z USA, noblista) sam stwierdził, że metoda nie nadaje się do celów diagnostycznych, jedynie do badań laboratoryjnych(!). Dziś potwierdza to wielu wybitnych specjalistów, np. prof. Maria Majewska, mówiąc: testy są zawodne w 90 proc., gdyż często pokazują fałszywe – pozytywne lub negatywne wyniki. Pora wrócić do normalności: chorych leczyć, bo już wiemy jak, a zdrowym pozwolić żyć normalnie.

Czy ktoś z decydentów się z nią konsultował? Czy społeczeństwo miało szansę poznać wszystkie argumenty przeciwników eskalacji powszechnych restrykcji?

Dziś, gdy wisi nad nami ustawa zapewniająca bezkarność medykom i urzędnikom, którzy w pościgu za wirusem (grypopodobnym!) narażą na szwank ludzkie zdrowie i życie, sytuacja staje się poważna. Czy ściganie określonego zarazka jest dla medycyny ważniejsze niż odwieczna misja leczenia chorych ludzi?

Dziś test PCR – wszak zawodny w 90 proc.! – a zatem na przekór zdrowemu rozsądkowi – stał się narzędziem ucisku społeczeństw większości krajów świata, bo rozstrzyga, kto jest groźnym źródłem zakażenia. Z chwalebnymi wyjątkami Szwecji, Białorusi i innych krajów, w których zwyciężyła odwieczna zasada „primum non nocere”. Teraz nasi posłowie w Sejmie, głosując nad projektem aktu, który tę zasadę uchyla, przesądzą o losie Polaków na miesiące, a może i lata. ©℗

Janusz ŁAWRYNOWICZ