Wtorek, 23 września 2025 r. 
REKLAMA

Włączmy myślenie. Ale naprawdę

Data publikacji: 2025-09-21 13:00
Ostatnia aktualizacja: 2025-09-21 22:37

Z publikowanej niedawno analizy Europejskiego Kolektywu Analitycznego Res Futura wynika, że aż 38 proc. polskich internautów uważa, iż to Ukraina odpowiada za naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej przez drony. Rosję wini jedynie 34 proc. użytkowników sieci. Reszta szuka odpowiedzialnych w rządzie (15 proc.), w mediach (8 proc.) i w NATO albo na szeroko rozumianym Zachodzie (5 proc.).

Nasuwają mi się dwa wnioski. Po pierwsze, jesteśmy coraz bardziej podatni na rosyjską propagandę. Po drugie, nie bez winy są Ukraińcy. Kijów bardzo się stara, aby pogorszyć relacje z Warszawą. Z pewnością tak wysoki poziom wiary w kremlowską narrację jest efektem tego, w jaki sposób załatwiona została sprawa Przewodowa. Gdyby Kijów, zamiast iść w zaparte, przyznał, że dwóch polskich obywateli zabiła przypadkowo (podkreślmy: przypadkowo) ukraińska rakieta, gdyby Wołodymyr Zełenski publicznie przeprosił i wypłacił rodzinom ofiar stosowne odszkodowanie, być może skala antyukraińskich nastrojów nad Wisłą nie byłaby dziś tak wielka. Wypadki na wojnie się zdarzają. W przypadku Przewodowa dość szybko okazało się, skąd przyleciał pocisk. Była to wiedza powszechna, której nikt szczególnie nie próbował zamiatać pod dywan. Poza władzami w Kijowie. Dlatego dziś trudno się dziwić, że wielu ludzi w Polsce wierzy w „ukraiński ślad”. Szczególnie w kontekście ostatniej wypowiedzi Andrzeja Dudy, który wprost przyznał, że Zełenski chciał wciągnąć Polskę do wojny. Problem w tym, że wypowiedź ta zaczęła trochę żyć swoim życiem niejako poza swoim kontekstem. Dla wielu stała się koronnym dowodem na to, że Ukraińcy zdolni są zaatakować Polskę (czy to rakietami, czy to dronami), żeby zrzucić winę na Rosję i tym samym zmusić nas do wysłania swoich żołnierzy na front. Tyle że kompletnie nie o to chodziło. Duda ani słowem nie dał do zrozumienia, że doszło do jakiejś konkretnej prowokacji, mającej wciągnąć Polskę do wojny. Stwierdził jedynie rzecz oczywistą dla każdego, kto, choć w minimalnym stopniu obdarzony jest zdolnością logicznego myślenia: że w interesie Ukrainy jest, by ktoś walczył u jej boku z Rosją. Oburzanie się na ten fakt jest absurdalne.

Od absurdów przejdźmy do faktów. Wiadomo, że Polskę celowo zaatakowały drony rosyjskie. Kto jeszcze wątpi, niech obejrzy na YouTube materiał Ośrodka Studiów Wschodnich pt. „Skąd wiemy, że to rosyjskie drony? Dlaczego doleciały tak daleko? Skąd wiemy, że to nie Ukraińcy?”. W wielkim skrócie wygląda to następująco. Po pierwsze, polskie i natowskie służby obserwowały lot dronów od samego początku, od startu z Rosji. Po drugie, duża liczba dronów wskazuje, że to musiał być zaplanowany nalot, a nie przypadkowe przekroczenie granicy. Po trzecie, Ukraińcy nie strącili lecących nad Polskę dronów, bo zadaniem każdej obrony przeciwlotniczej jest obrona konkretnych obiektów, a nie zestrzeliwanie wszystkich dronów. Ponadto, nawet polska obrona przeciwlotnicza nie zamierzała zestrzelić wszystkich, wiedząc, że część z nich to drony-wabie, które są nie niegroźne, wypuszczane są zaś po to, by OPL marnowała swoją amunicję. Itd., itd. Polecam obejrzeć każdemu, kto ma jeszcze jakieś wątpliwości.

Inna sprawa, że według doniesień „Rzeczpospolitej” zniszczony dom w Wyrykach, wbrew początkowym informacjom nie został trafiony rosyjskim dronem, tylko polską rakietą, wystrzeloną w stronę rosyjskiego drona. I tu znowu otwiera się pole do popisu dla rosyjskiej dezinformacji. Wielu internautów uznało te sensacyjne doniesienia za dowód, że nie było żadnego rosyjskiego nalotu, tylko polsko-natowsko-ukraińska prowokacja, mająca na celu wciągnięcie Polski do wojny. Problem w tym, że to argumentacja, przepraszam za wyrażenie, skrajnie idiotyczna. Szerzący ją prorosyjscy internauci mają w zwyczaju nazywać się realistami, którzy „włączyli myślenie”. Gdyby naprawdę ruszyli głowami i zaczęli myśleć racjonalnie, zanim ulegać swoim prorosyjskim filiom i antyukraińskim czy antypolskim fobiom, doszliby do oczywistego wniosku. A mianowicie: to, że rakieta była polska, nie oznacza, że rosyjskich dronów nad Polską nie było. Przecież pomyłki na wojnie się zdarzają. A szczególnie, jeśli stroną tej wojny jest niedoświadczona Polska. Tak, stroną tej wojny – bo gdy nasza armia jest zmuszona strzelać do rosyjskich dronów nad Polską, to musimy mówić o wojnie. Wojnie, do której dąży Rosja, a nie Polska czy Ukraina. Tak czy inaczej, dowodów na to, że do ataku dronowego Rosji na Polskę doszło, jest mnóstwo. Na pewno więcej niż dowodów na to, że w Wyrykach w dom trafiła polska rakieta. Nie neguję doniesień „Rzeczpospolitej” (co więcej: uważam je za wiarygodne), tylko pokazuję mechanizm: prorosyjskim internautom wystarczy jeden artykuł w gazecie, by uwierzyć w daną narrację, jeśli jest ona na rękę Rosji; natomiast całe tomy dowodów ich nie będą satysfakcjonować, jeśli będą one świadczyły na niekorzyść Rosji.

Do sympatyków Moskwy w polskim internecie mam następujący apel: włączcie myślenie, ale tak naprawdę. I zrozumcie, że w obecnej sytuacji do wojny dąży tylko jedna strona. Nie Polska i nie Ukraina. Tylko Rosja właśnie. ©℗ 

Maciej PIECZYŃSKI